II odcinek trasy wozu: Moshi-Tangeru-Karatu

Odcinek trasy z Moshi do Karatu z przystankiem w Tangeru oraz Namandze.

Gasimy Afrykę – przystanek w Tangeru na Cmentarzy Wygnańców Polskich”
18 września budziki zadzwoniły już o 6.30 rano, choć dopiero przez 4 kładliśmy się spać w przydrożnym motelu w Moshi, gdy bezpiecznie zaparkowaliśmy wóz.
Wczesna pobudka spowodowana jest dodatkową wizytą dziś – jesteśmy oczekiwani w pewnej szkole i specjalnie dla nas dzieci przyjdą w sobotę. Niestety opóźnienia w odbiorze auta z portu spowodowały, że nie dotarliśmy do szkoły w tygodniu.
O tej wizycie napiszemy więcej w kolejnych postach
Lekkie zachmurzenie sprawiło, że Kilimandżaro, zwykle dobrze widoczne z miasteczka, tym razem nam się chowało. Nie było czasu, by czekać na lepszy moment, gdyż przed nami ponad 450 km po tanzańskich drogach, które w połączeniu z kilkugodzinną wizytą, zajmie nam sporo czasu. W teorii 6, w praktyce zwykle 10 godzin samej jazdy.
Nie zobaczyliśmy Kili w pełnej krasie, lecz po kilku chwilach na trasie, wyłoniła nam się jednak sąsiednia góra – Meru, która również zachwyca.
Nie zdążyliśmy się także dobrze rozpędzić, gdyż zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej, mieliśmy jeszcze jeden planowy przystanek tego dnia.
Zatrzymaliśmy się w obozie w Tengeru, stworzonym dla polskich uchodźców w czasie II wojny światowej, w północno-wschodniej części brytyjskiej kolonii Tanganika (obecnie Tanzania), położony niedaleko Aruszy.
W latach 1942–1950 przeszło przez Tangeru ok. 5 tys. Polaków. Do obozu trafiali Sybiracy, którym udało się wydostać z sowieckich łagrów i miejsc zesłania, a następnie opuścić ZSRR wraz z Armią Andersa. Kobiety, dzieci oraz mężczyźni niezdolni do służby wojskowej trafili do obozów przejściowych, następnie wyruszyli w dalszą tułaczkę, m.in. do Afryki Wschodniej. Z tymczasowego miejsca pobytu w Iranie, następnie w Indiach przesiedlono ponad 18 tys. Polaków.
Na terenie Afryki Wschodniej i Południowej założono 22 osiedla, największe właśnie w Tengeru, położone na wysokości 1200 m n.p.m. w masywie Kilimandżaro, a kolejne co do wielkości w Masindi i Koja w Ugandzie. Zbudowano osiedle, kościół, bożnicę, szpital. Uchodźcami opiekował się angielski Zarząd do Spraw Uchodźców w Afryce. Założono gospodarstwo rolne i ogród, w którym Polacy sadzili pomidory, ogórki, słoneczniki, by stworzyć sobie mały kawałek Polski. Dla 8 tysięcy dzieci, które na sześć lat trafiły do osiedla polskich uchodźców, był to czas radości, beztroskich zabaw, wycieczek krajoznawczych.
Tengeru miało najbardziej rozbudowaną, ze wszystkich polskich osiedli w Afryce, sieć szkół, zwłaszcza średnich, w tym zawodowych (był tam też m.in. sierociniec), i szkoły te działały najdłużej. Zorganizowano tu największy ośrodek szkolny dla dorastającej młodzieży z gimnazjum i liceum ogólnokształcącym, liczącym kilkaset uczennic i uczniów, ponadto gimnazja kupieckie i krawieckie, średnią szkołę rolniczą i szkołę mechaniczną. Polacy mieli nauczycieli z wyższym wykształceniem. Nie wszyscy byli z zawodu nauczycielami, byli też inżynierowie i prawnicy. W życie osiedla włączali się instruktorzy harcerscy – harcerstwo stało na szczególnie wysokim poziomie. Rozwijało się życie kulturalne (teatr, chór), funkcjonowały drużyny sportowe (dużą popularnością cieszyła się piłka nożna), a czas – poza nauką i pracą – wypełniały różne uroczystości związane z obchodami polskich świąt państwowych albo religijnych.
W 1947 rozpoczęły się naciski mające na celu likwidację obozów uchodźczych. Do obozu w Tengeru zwieziono wówczas dzieci z pozostałych likwidowanych osiedli w Afryce.
Władze Polski Ludowej nalegały na szybką repatriację polskich sierot do kraju. Większość dorosłych i dzieci obawiała się jednak powrotu do rządzonego przez komunistów kraju. Zarządzający obozem zostali powiadomieni przez Watykan, iż episkopat kanadyjski chętnie przyjmie polskie sieroty. Międzynarodowa Organizacja Uchodźców (IRO), zaproponowała, aby dzieci, które nie chcą wracać do kraju, przesiedlić do Włoch. W czerwcu 1949 polska młodzież na pokładzie włoskiego statku przybyła do Bari. Urzędnicy repatriacyjni zaczęli rejestrację dzieci i namawianie ich do powrotu do Polski. W obozie pojawiła się przedstawicielka amerykańskiego i kanadyjskiego episkopatu Dorothy Sullivan z zadaniem „ratowania” katolickich dzieci i zorganizowania ich wyjazdu do Kanady, gdzie wyjechało około 150 dzieci. W Kanadzie, gdzie dzieci zostały przyjęte, zapewniono im godne warunki życia i możliwość nauki lub pracy.
Z całego obozu, przetrwał do dziś jedynie polski cmentarz, na którym spoczywają szczątki 150 Polaków, zmarłych m.in. na choroby tropikalne, w tej liczbie jest kilka grobów prawosławnych i dziewięć żydowskich. W kaplicy cmentarnej umieszczono herby największych polskich miast oraz tablicę pamiątkową z napisem: „Cmentarz wygnańców polskich”. Taki sam napis widnieje na tablicy w polskich barwach narodowych umieszczonej przy bramie cmentarza. Ostatnia Polka została pochowana tu w 2007, zaś ostatni Polak, Edward Wójtowicz, w 2015. W okolicy działa misja, która troszczy się o porządek na cmentarzu – ale zadbany wygląd zawdzięcza przede wszystkim jednej osobie, którą widzicie na zdjęciach. Mimo braku wynagrodzenia przez długi czas, działał on na rzecz naszego cmentarza. Najserdeczniej i najpiękniej dziękujemy za jego wkład. Obecnie wspierany jest przez Ambasadę Polską w Tanzanii.
Zapraszamy Was do Tangeru w albumie poniżej treści postu, a tymczasem kontynuujemy trasę – dalszy odcinek trasy z Moshi do Karatu, gdy minęliśmy Cmentarz Wygnańców Polskich i jedziemy dalej na północ.
Krajobraz się zmienia, twarze ludzi także. Jedziemy wcześnie rano, w południowym upale, wieczornym tłoku, nocą.
Mijamy ludzi, samochody, pikipiki (taksówki – motocykle), daladale (busy – przewóz osób), stada krów, kóz, bezpańskie psy, dzieci noszące wodę, kobiety niosące zakupy, przydrożne bazary, setki sklepików i budek handlowych, tankujemy.
Mnóstwo zwalniających progów, wypadków, liczne kontrole policji (check – point oraz mniej formalne), podczas których ratuje nas fakt, że w aucie jest lokalny strażak. W przeciwnym razie zatrzymania do wyjaśnienia znacznie wydłużyłyby nam trasę i wiązałyby się z kosztami mandatów – często bezzasadnych, ale dokuczliwych.
Odwiedzamy także na kilka godzin szkołę w Namandze.

Na zdęciach znajdziecie drogę oraz samo Karatu – miasteczko polecane jako baza wypadowa na tanzańskie safari.

Wizyta w szkole Namandze.

Jednym z powodów dla których wybraliśmy trasę na północ – do Butiamy – wschodnią stroną Tanzanii, a nie przez stolicę kraju – Dodomę, była wizyta w szkole podstawowej, z którą od wielu lat współpracuje Fundacja Mają Przyszłość.
Kilka lat temu, dzięki Darczyńcom fundacji, dobudowano tu dwie klasy dla intensywnie rozrastającej się społeczności szkolnej, która obecnie liczy ponad 300 uczniów.
Spotkanie po latach połączone z przekazaniem wsparcia na edukację dzieci, programu dożywiania oraz przekazania darów rzeczowych, które osobiście dostarczyli w bagażach członkowie wyprawy, zastępując wyłączone od 1,5 roku usługi pocztowe w tym zakresie. Choć zwykle fundacja ogranicza się do wsparcia edukacji – czesnego, mundurków, podręczników, zeszytów i innych przyborów, a także opłat w szkołach specjalnych oraz uczelniach wyższych, tym razem zabraliśmy także prezenty. W gości nie idzie się z pustymi rękami 😉 Przysługujący nam bagaż na loty miedzykontynentalne to głównie 2 x 23 kg na osobę. Nie zmarnowaliśmy nawet grama z tego przydziału!
Dzieci otrzymały artykuły sportowe – paletki, piłki, skakanki, zestawy do gier na powietrzu, ale także klocki i zabawki dla klas 1-3 oraz artykuły szkolne i papiernicze do lekcji kreatywnych, które dosłano do fundacji w ostatnich miesiącach. Dary przekazują je głównie osoby prywatne, szkoły, młode pary po ślubie oraz sklepy.
Dziś do upominków i niespodzianek dla dzieci mogliśmy dołączyć jeszcze dwie – magiczną i edukacyjną, z której cieszyła się ta grupa uczniów, która mogła dotrzeć na sobotnie spotkanie.
Rozpoczęliśmy od 1,5 godzinnej prelekcji naszego kierowcy, Josephat’a, połączonej oczywiście z praktyką dla chętnych w zakresie obsługi wozu, bycia strażakiem w Tanzanii, szkolenia i nauki, ale także ze znajomości przepisów i numeru telefonu do straży w razie pożaru. Dzieci znają go teraz doskonale, a wiedza przydała się także kilku obserwującym nas dorosłym. Rozwijaliśmy węże, mierzyliśmy kaski, montowaliśmy pompy, oddychaliśmy przez maski, przykrywaliśmy się kocami i przymierzaliśmy stroje, by poznać ich ciężar i właściwości. Ciekawość dzieciaków nie miała granic, gdyż większość z nich widziała wóz strażacki po raz pierwszy i nigdy wcześniej nie rozmawiala ze strażakiem.
Na deser zostawiliśmy sobie …. trochę iluzji.
Kuba, nasz wyjątkowy członek załogi o autor całego zamieszania z Gasimy Afrykę, a jednocześnie profesjonalny iluzjonista, dał wyjątkowy pokaz!
Dzieci spróbowały nawet kilku sztuczek, ale okazuje się, że to nie takie proste jak się wydaje.
Przekazaliśmy także dzieciakom trochę łakoci – masło orzechowe i banany.
Dziękujemy Emmanuelowi, dyrektorowi szkoły za zaproszenie, dzieciom za przybycie, a naszej ekipie za ten wyjątkowy czas. Szczególne podziękowania należą się Josephat’owi i Kubie za anielską cierpliwość i wyjątkowe zdolności pedagogiczne!
Dzieci i młodzież po dopieką Fundacji, stoją przez najtrudniejszym rokiem. Pandemia w Europie spowodowała, że wiele z nich straciło Darczyńców wspierających finansowo ich edukację i grozi im opuszczenie szkoły.
Jeśli masz chęć i możliwość wesprzeć uczniów w opłaceniu zaległości wobec szkół, by mogły kontynuować naukę, możesz to zrobić dokonując wpłaty na konto fundacji w Alior Banku.
Konto: 65 2490 0005 0000 4520 4418 9818 (PLN)
tytułem: pokrycie niedopłat uczniów – darowizna
Dziękujemy i zapraszamy do galerii poniżej 😁
Późną nocą w sobotę, docieramy do celu – miejscowości Karatu, skąd następnego dnia wyruszymy w dalszą drogę przez dwa parki narodowe Tanzanii.
To właśnie przez nie prowadzi nasza droga do Butiamy po wizycie w szkole, choć o asfalcie możemy na tym odcinku zapomnieć. Sprawdzimy jednak wóz w terenie!
W kolejnym wpisie zapraszamy do Rezerwatu Ngorongoro i Parku Narodowego Serengeti!

Zdjęcia: Fundacja Mają Przyszłość

Źródło informacji o : Wiki